niedziela, 28 stycznia 2018

„Ofiara Polikseny” Marta Guzowska (Wydawnictwo W.A.B.)

„Pięć kryminałów idealnych na wakacje”, Wojciech Chmielarz. To właśnie w tym artykule opublikowanym na portalu lubimyczytac.pl przeczytałam o książce Marty Guzowskiej „Ofiara Polikseny”. Zwróciła ona moją uwagę z tego względu, że temat wykopalisk archeologicznych nie jest mi tematem obcym. Archeologia od lat znajduje się w kręgu moich zainteresowań. Swego czasu przez kilka lat pod rząd bowiem byłam członkiem ekspedycji archeologicznej. Moja wiedza z tego zakresu więc, choć bardzo ogólna i amatorska, jest nie tylko teoretyczna, ale i praktyczna. Opisywane przez Martę Guzowską zagadnienia dotyczące stricte technik wykopaliskowych, sposobu eksploracji zabytków archeologicznych, jest mi całkiem bliski, bo znany z autopsji. Na tej podstawie mogę śmiało stwierdzić, iż Marta Guzowska bardzo skrupulatnie przygotowała się do napisania swojej powieści - debiutu, za którą zresztą wyróżniona została prestiżową nagrodą Wielkiego Kalibru.
Sam ten fakt mógłby stanowić wystarczającą rekomendację do lektury „Ofiary Polikseny”, ale umiejscowienie fabuły w murach mitycznej Troi, sięgnięcie do zagadnień z zakresu medycyny sądowej, czy psychologii, stanowią dodatkowe jej atuty. Dodam, że autorka niezwykle obiektywnie podchodzi do tematu wykopalisk archeologicznych. Nie idealizuje pracy archeologa, ale wskazuje również na problemy, z jakimi spotykają się ekipy archeologiczne, w tym problemy finansowe. Pokazuje prawdziwy obraz archeologii, archeologii uprawianej na wykopach, zakurzonej, wymagającej pewnego stopnia kondycji fizycznej, nie zaś znanej nam z filmów o Indianie Jonesie.
No właśnie: Troja. Mityczna, legendarna, tajemnicza... Czy można wyobrazić sobie lepsze tło dla historii kryminalnej na którą składają się tajemnicze zabójstwa, starodawne rytuały, czarny rynek handlu eksponatami archeologicznymi... Jest więc zatem Marta Guzowska przedstawicielką niezwykle rzadkiego na polskim rynku wydawniczym gatunku kryminału. A szkoda. Archeologia bowiem jest sama w sobie niezwykle interesującą, wciągającą, ekscytującą i tajemniczą dziedziną nauki. Twierdzę tak wbrew samej autorce: „Jeśli ktoś wam powie, że archeologia jest pasjonująca, możecie go od razu wyśmiać (…) Myślicie sobie pewnie, że to takie romantyczne: archeolog w fajnych ciuchach stoi nad wykopem i patrzy, jak kolejne uderzenia kilofa osłaniają ruiny zaginionych cywilizacji. Przykro mi, jeśli was rozczaruję, ale to gówno prawda. Po pierwsze: możecie od razu zapomnieć o kilofie. Większość pracy wykonuje się małą szpachelką i pędzelkiem (…) Po drugie: panie i panowie, zaginione cywilizacje nie istnieją. Wszystkie zostały już dawno znalezione, skatalogowane i mają doczepione metryczki. Archeologia jest mniej więcej tak samo romantyczna jak księgowość. A praca wygląda podobnie: polega głównie na zapisywaniu setek, tysięcy numerków (…) Poza tym normalnemu człowiekowi ciężko jest wytrzymać dzień pracy, który zaczyna się pobudką o piątej, przed wschodem słońca, a kończy po północy ostrą bibką i wypełniony jest niezliczonymi godzinami w upale, który powinien być zakazany konwencją genewską”. Mogę jednak mieć odmienne zdanie w tym względzie...
Wspomniałam we wstępie również, że Marta Guzowska tworząc fabułę powieści, dla jej urozmaicenia, zobiektywizowania, urealnienia, sięgnęła do innych gałęzi nauki: psychologii i medycyny sądowej.
Pierwsza z nich przełożyła się chociażby na opisaną z dużą (wręcz namacalną i boleśnie odczuwalną) dokładnością nyktofobię, czyli strach przed ciemnością. Jak wiemy, tego rodzaju fobia jest głównie domeną dzieci. W powieści Guzowskiej zaś dotknięty nią jest jeden z głównych bohaterów, kontrowersyjny, wulgarny, cyniczny, ale i wybitny w swej dziedzinie antropolog Mario Ybl. I tutaj Guzowska kreśląc jego nietuzinkową i wielobarwną postać wykazuje się niezwykła znajomością psychologiczną natury ludzkiej.
Drugie źródło, medycyna sądowa, to chociażby napisany z niezwykłą szczegółowością opis rozkładu zwłok ludzkich. Dla osób bardziej wrażliwych może on być dosyć trudny do „przebrnięcia”: „Gałki oczne wysychają, mętnieją (...). Po dwudziestu czterech godzinach (…) stają się miękkie, jak niedogotowane białko w jajku (…) na początku nieboszczyk jest miękki jak ściereczka do naczyń. Ale po trzech, czterech godzinach (…) Ciało staje się twarde jak drewniana deska i trzeba je przełamać, jak deskę, kiedy chce się je upchnąć w trumnie (…) A potem rigor mortis ustępuje i zwłoki zaczynają przypominać miękki kawał mięsa. Takiego już gnijącego, z kością. (…) muchy i żuki składają jaja w kącikach oczu i ust (…) gnijące ciało wizytowane jest masowo przez insekty z rodzin Formicidae, Muscidae (...)”.
Ta dosłowność, niewybredność, być może ktoś powie wręcz wulgarność, w przypadku powieści Guzowskiej wpływa na jej autentyczność. Kreśli ona dla nas pełnokrwistych bohaterów, obnaża ich słabostki i fobie, przez co stają się prawdziwsi i nam bliżsi. Odczuwamy ich ból, strach, zmęczenie. Z drugiej strony rozprawia się z wykształtowanym przez twórców filmowych obrazem archeologa. Przekonujemy się, że archeolog to nie poszukiwacz skarbów, a praca na wykopaliskach, to nie odgrywana w świetle jupiterów rola filmowa.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz