Mimo,
że Nora Roberts jest jedną z poczytniejszych amerykańskich
pisarek, „Kłamca” to dopiero druga pozycja książkowa
jej autorstwa, z którą miałam sposobność się zapoznać.
Pierwszą były przeczytane kilka lat temu „Ukryte skarby”
i o ile tą właśnie książką byłam zachwycona i
wielokrotnie rekomendowałam jako wartą przeczytania, o tyle
„Kłamca” był
niemiłą
niespodzianką. Książka ta
zgodnie z moimi oczekiwaniami, miała być powieścią obyczajową
z domieszką romansu i sprytnie wplecionym wątkiem
kryminalnym. Główna bohaterka bowiem, Shelby Pomeroy traci męża w
niewyjaśnionych okolicznościach, odkrywa skrywane przez niego
tajemnice, które pomimo przeprowadzki i próby rozpoczęcia życia
od nowa, nie dają o sobie zapomnieć i pociągają wkrótce za sobą
śmierć związanych z nimi osób.
Niestety, pomimo napisanej
na okładce dużymi literami zapowiedzi, iż jest to „pasjonująca,
pełna napięcia powieść (...)”, nie mogę po jej
przeczytaniu potwierdzić żadnego z tych określeń. Wprost
przeciwnie. Książkę czytało się dosyć opornie i mozolnie,
fabuła była momentami nużąca, a wątek kryminalny zepchnięty na
dalszy plan. Można by wręcz zaryzykować stwierdzenie, że powieść
Roberts zyskałaby przymiot „pasjonującej” i „pełnej
napięcia” poprzez streszczenie i zdynamizowanie jej fabuły. Jest
to być może mocno krytyczna ocena, ale rozczarowanie jej lekturą
jest proporcjonalnie duże w stosunku do oczekiwań.
Recenzując
najnowszą powieść Nory Roberts nie sposób nie odnieść się do
wyglądu graficznego jej okładki. Nadmienię, że w moim przekonaniu
okładka powinna korespondować z treścią książki,
stanowić jej zapowiedź, ale i powinna zaciekawić czytelnika, dawać
impuls do jej przeczytania. Tymczasem okładka „Kłamcy” nie ma
się nijak do głównego wątku powieści. Przedstawia ona obraz
leśnej ścieżki skąpanej w kolorach jesieni: od żółci, poprzez
przydymioną czerwień, po różne odcienie brązów. To stanowi tło
dla nazwiska autorki i tytułu napisanych brokatowymi, rzucającymi
się w oczy, albo raczej kłującymi w oczy literami. W moim odczuciu
okładka ta mogłaby stanowić oprawę romansu Danielle Steel, nie
zaś książki obyczajowej z wątkiem kryminalnym, za
którą uważałam powieść Nory Roberts.
Pomimo
dość krytycznej oceny powieści Roberts, nie mogę nie zacytować
jednak fragmentu, który mnie wzruszył, zadumał, ale i zasmucił:
„Na jej dziecięce niebo składały się maszyna do robienia
baniek, szczeniak i stary pies”. No właśnie. Proste zdanie,
które skrywa w sobie poczucie beztroski, spokoju i
szczęścia. A czy my potrafimy dostrzegać drobne radości dnia
codziennego, czy potrafimy się nimi cieszyć, być za nie wdzięczni,
bezinteresownie, z dziecięcą dobrodusznością dzielić się nimi?
Czy potrafimy dostrzec niebo tu, na ziemi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz