niedziela, 14 stycznia 2018

„Kłamca” Nora Roberts (Wydawnictwo Edipresse Książki)


Mimo, że Nora Roberts jest jedną z poczytniejszych amerykańskich pisarek, „Kłamca” to dopiero druga pozycja książkowa jej autorstwa, z którą miałam sposobność się zapoznać. Pierwszą były przeczytane kilka lat temu „Ukryte skarby” i o ile tą właśnie książką byłam zachwycona i wielokrotnie rekomendowałam jako wartą przeczytania, o tyle „Kłamca” był niemiłą niespodzianką. Książka ta zgodnie z moimi oczekiwaniami, miała być powieścią obyczajową z domieszką romansu i sprytnie wplecionym wątkiem kryminalnym. Główna bohaterka bowiem, Shelby Pomeroy traci męża w niewyjaśnionych okolicznościach, odkrywa skrywane przez niego tajemnice, które pomimo przeprowadzki i próby rozpoczęcia życia od nowa, nie dają o sobie zapomnieć i pociągają wkrótce za sobą śmierć związanych z nimi osób.
Niestety, pomimo napisanej na okładce dużymi literami zapowiedzi, iż jest to „pasjonująca, pełna napięcia powieść (...)”, nie mogę po jej przeczytaniu potwierdzić żadnego z tych określeń. Wprost przeciwnie. Książkę czytało się dosyć opornie i mozolnie, fabuła była momentami nużąca, a wątek kryminalny zepchnięty na dalszy plan. Można by wręcz zaryzykować stwierdzenie, że powieść Roberts zyskałaby przymiot „pasjonującej” i „pełnej napięcia” poprzez streszczenie i zdynamizowanie jej fabuły. Jest to być może mocno krytyczna ocena, ale rozczarowanie jej lekturą jest proporcjonalnie duże w stosunku do oczekiwań.
Recenzując najnowszą powieść Nory Roberts nie sposób nie odnieść się do wyglądu graficznego jej okładki. Nadmienię, że w moim przekonaniu okładka powinna korespondować z treścią książki, stanowić jej zapowiedź, ale i powinna zaciekawić czytelnika, dawać impuls do jej przeczytania. Tymczasem okładka „Kłamcy” nie ma się nijak do głównego wątku powieści. Przedstawia ona obraz leśnej ścieżki skąpanej w kolorach jesieni: od żółci, poprzez przydymioną czerwień, po różne odcienie brązów. To stanowi tło dla nazwiska autorki i tytułu napisanych brokatowymi, rzucającymi się w oczy, albo raczej kłującymi w oczy literami. W moim odczuciu okładka ta mogłaby stanowić oprawę romansu Danielle Steel, nie zaś książki obyczajowej z wątkiem kryminalnym, za którą uważałam powieść Nory Roberts.
Pomimo dość krytycznej oceny powieści Roberts, nie mogę nie zacytować jednak fragmentu, który mnie wzruszył, zadumał, ale i zasmucił: „Na jej dziecięce niebo składały się maszyna do robienia baniek, szczeniak i stary pies”. No właśnie. Proste zdanie, które skrywa w sobie poczucie beztroski, spokoju i szczęścia. A czy my potrafimy dostrzegać drobne radości dnia codziennego, czy potrafimy się nimi cieszyć, być za nie wdzięczni, bezinteresownie, z dziecięcą dobrodusznością dzielić się nimi? Czy potrafimy dostrzec niebo tu, na ziemi?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz