Czekolada: połączenie
miazgi kakaowej, tłuszczu kakaowego, cukru i innych dodatków. Od
siebie dorzucę: najlepiej gorzka, minimum 70 % kakao, z dodatkiem
pomarańczy. A do tego mała czarna ze spienionym mlekiem...
Ale wracając do meritum sprawy.
„Czekolada”
Joanne Harris, to w moim przypadku jedna z tych książek, których
lekturę poprzedziło obejrzenie filmu pod tym samym tytułem w
reżyserii Lasse Hallströma
z Juliette Binoche w roli głównej. Film mnie zauroczył, a książka?
Na
pewno sprowokowała gonitwę myśli. Joanne Harris zaserwowała nam
bowiem z pozoru banalną historię kobiety, która postanawia osiąść
w małym francuskim miasteczku i tam otwiera cukiernię przepełnioną
odurzającym zapachem czekolady, wanilii, przypraw korzennych...
W opowieści tej jednak nic nie jest banalne. Poczynając
od głównego bohatera, a właściwie bohaterki - Vianne, a
skończywszy na fabule. Powieść Joanne Harris bowiem to wbrew
pozorom nie tylko sielankowa opowieść o uroczym miasteczku i jej
mieszkańcach. W moim odczuciu jest to przede wszystkim literacki
głos krytyczny źle pojmowanej małomiasteczkowości z
wszystkimi jej odcieniami, ocierającej się o postawy ksenofobiczne
i rasistowskie. Autorka kreśląc historię głównej bohaterki
porusza problem nietolerancji
dla odmienności w różnej jej odmianach. Nietolerancji tej
doświadczają zarówno Vianne i Roux - „przyjezdni”, ale i
Armande - „tutejsza”... A
dlaczego? Bo się wyróżniają wyglądem, zachowaniem, myśleniem,
stylem życia, bo nie chcą się podporządkować przyjętym, a może
raczej narzuconym przez miejscowego księdza, normom i
zasadom, można by rzec: bo po prostu są. Społeczność Lansquenet
jawi się bowiem jako zamknięta zbiorowość wykazująca wszelkiej
maści przejawy wrogości wobec „inności”. Na szczęście
zgodnie ze starą zasadą, są wyjątki od reguły. Na szczęście...
Tę nieliczną grupę „wyjątków” otwiera Armande. Postać
nietuzinkowa, nie pozwalająca przejść obojętnie. Będąc
mieszkanką Lansquenet nie daje się „porwać” tłumowi, a przez
to sama doświadcza małomiasteczkowej nietolerancji wykluczając się
tym samym poza lokalną społeczność. To wykluczenie jest jednak
jej świadomym wyborem, jest głośnym wyrazem buntu wobec
określonego jako ten „właściwy” stylu życia, ale i wyrazem
jej czupurności, zawadiackości, zadziorności. Cechy te wraz z jej
bezpośredniością sprawiają wrażenie buty okraszonej arogancją.
Wrażenie bywa jednak mylne. Armande bowiem to człowiek dobry w
pełnym tego słowa znaczeniu, będący w stanie
zaakceptować człowieka takim jaki jest. To wszystko powoduje, że
Armande się lubi lub też nie. Ja zdecydowanie należę do tych
pierwszych. Tak, jak polubiłam Armande, tak też zauroczyłam się
innym przedstawicielem społeczności Lansquenet stanowiącym kolejny
„wyjątek” od reguły. To postać zdecydowanie odmienna od
wspomnianej już Armande. Mam tu na myśli Guillaume'a, cichego,
dobrotliwego, introwertycznego staruszka, którego
esencją dnia codziennego stają się w pewnym momencie spacery z
psem Charly'm i chwile spędzone w cukierni Vianne na rozmowach i
rozkoszowaniu się ulubionymi florentynkami. Siła
przyjaźni między człowiekiem i jego czworonogiem
manifestuje się w szczególności w chwili śmierci Charly'ego.
Znamienne wydają się być bowiem słowa „Właśnie
pochowałem staruszka Charly'ego (...) pod drzewem różanym w moim
ogródku. Charly tak by chciał”.
Krótkie zdanie, które tak dużo mówi o
szczególnej więzi jaka łączyła człowieka i zwierzaka, więzi
świadczącej o miłości, zrozumieniu, oddaniu... Wzruszające i
piękne.
No
właśnie. Wzruszenie. Rozumiane jako wypadkowa radości, smutku,
zamyślenia, rozczulenia, wzburzenia. Jest ono tym, co powieść
Joanne Harris we mnie wywołała. I to jest odpowiedź na postawione
we wstępie pytanie. Niech będzie ona rekomendacją dla tych, którzy
„Czekolady” nie
czytali: „przeczytajcie”, ale i dla tych, którzy już tę
przyjemność mieli: „przeczytajcie ponownie”. Jest to bowiem
smakowity kawałek dobrej literatury. Z uwagi na jej walory etyczne,
których myślę nie trudno się doszukać, opowieść
Joanne Harris jest w mojej opinii quasi moralitetem. Poucza,
przypomina, uwrażliwia, skłania do refleksji. A czy nie o to
właśnie chodzi w literaturze, by wydobywała ukryte w człowieku
płycej lub głębiej pokłady wrażliwości?
W "Czekoladzie" jest coś takiego, że za każdym czytanie można znaleźć w niej inny ważny szczegół, na którym nie skupiliśmy się poprzednio. Niesamowita, wzruszająca lektura :)
OdpowiedzUsuńOwszem. Dla każdego wrażliwca (choć może nie tylko) powinna znaleźć się w kanonie lektur obowiązkowych :)Warto do niej wracać...
OdpowiedzUsuńOglądałem film. Bardzo mi się podobał. Kończę czytać książkę Milana Kundery Święto nieistotności. Bardzo jestem ciekaw Pani recenzji tej krótkiej pozycji. Czekoladę po tym co Pani napisała muszę przeczytać. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWyzwania Pan przede mną stawia :) Postaram się mu sprostać :), tylko muszę zdobyć rzeczoną książkę. "Czekoladę" polecam, ma wiele właściwości prozdrowotnych :)
OdpowiedzUsuń