sobota, 15 lipca 2017

„Czekolada” Joanne Harris (Wydawnictwo Prószyński i S-ka)


Czekolada: połączenie miazgi kakaowej, tłuszczu kakaowego, cukru i innych dodatków. Od siebie dorzucę: najlepiej gorzka, minimum 70 % kakao, z dodatkiem pomarańczy. A do tego mała czarna ze spienionym mlekiem... Ale wracając do meritum sprawy.

„Czekolada” Joanne Harris, to w moim przypadku jedna z tych książek, których lekturę poprzedziło obejrzenie filmu pod tym samym tytułem w reżyserii Lasse Hallströma z Juliette Binoche w roli głównej. Film mnie zauroczył, a książka?


Na pewno sprowokowała gonitwę myśli. Joanne Harris zaserwowała nam bowiem z pozoru banalną historię kobiety, która postanawia osiąść w małym francuskim miasteczku i tam otwiera cukiernię przepełnioną odurzającym zapachem czekolady, wanilii, przypraw korzennych... W opowieści tej jednak nic nie jest banalne. Poczynając od głównego bohatera, a właściwie bohaterki - Vianne, a skończywszy na fabule. Powieść Joanne Harris bowiem to wbrew pozorom nie tylko sielankowa opowieść o uroczym miasteczku i jej mieszkańcach. W moim odczuciu jest to przede wszystkim literacki głos krytyczny źle pojmowanej małomiasteczkowości z wszystkimi jej odcieniami, ocierającej się o postawy ksenofobiczne i rasistowskie. Autorka kreśląc historię głównej bohaterki porusza problem nietolerancji dla odmienności w różnej jej odmianach. Nietolerancji tej doświadczają zarówno Vianne i Roux - „przyjezdni”, ale i Armande - „tutejsza”... A dlaczego? Bo się wyróżniają wyglądem, zachowaniem, myśleniem, stylem życia, bo nie chcą się podporządkować przyjętym, a może raczej narzuconym przez miejscowego księdza, normom i zasadom, można by rzec: bo po prostu są. Społeczność Lansquenet jawi się bowiem jako zamknięta zbiorowość wykazująca wszelkiej maści przejawy wrogości wobec „inności”. Na szczęście zgodnie ze starą zasadą, są wyjątki od reguły. Na szczęście... Tę nieliczną grupę „wyjątków” otwiera Armande. Postać nietuzinkowa, nie pozwalająca przejść obojętnie. Będąc mieszkanką Lansquenet nie daje się „porwać” tłumowi, a przez to sama doświadcza małomiasteczkowej nietolerancji wykluczając się tym samym poza lokalną społeczność. To wykluczenie jest jednak jej świadomym wyborem, jest głośnym wyrazem buntu wobec określonego jako ten „właściwy” stylu życia, ale i wyrazem jej czupurności, zawadiackości, zadziorności. Cechy te wraz z jej bezpośredniością sprawiają wrażenie buty okraszonej arogancją. Wrażenie bywa jednak mylne. Armande bowiem to człowiek dobry w pełnym tego słowa znaczeniu, będący w stanie zaakceptować człowieka takim jaki jest. To wszystko powoduje, że Armande się lubi lub też nie. Ja zdecydowanie należę do tych pierwszych. Tak, jak polubiłam Armande, tak też zauroczyłam się innym przedstawicielem społeczności Lansquenet stanowiącym kolejny „wyjątek” od reguły. To postać zdecydowanie odmienna od wspomnianej już Armande. Mam tu na myśli Guillaume'a, cichego, dobrotliwego, introwertycznego staruszka, którego esencją dnia codziennego stają się w pewnym momencie spacery z psem Charly'm i chwile spędzone w cukierni Vianne na rozmowach i rozkoszowaniu się ulubionymi florentynkami. Siła przyjaźni między człowiekiem i jego czworonogiem manifestuje się w szczególności w chwili śmierci Charly'ego. Znamienne wydają się być bowiem słowa „Właśnie pochowałem staruszka Charly'ego (...) pod drzewem różanym w moim ogródku. Charly tak by chciał”. Krótkie zdanie, które tak dużo mówi o szczególnej więzi jaka łączyła człowieka i zwierzaka, więzi świadczącej o miłości, zrozumieniu, oddaniu... Wzruszające i piękne.

No właśnie. Wzruszenie. Rozumiane jako wypadkowa radości, smutku, zamyślenia, rozczulenia, wzburzenia. Jest ono tym, co powieść Joanne Harris we mnie wywołała. I to jest odpowiedź na postawione we wstępie pytanie. Niech będzie ona rekomendacją dla tych, którzy „Czekolady” nie czytali: „przeczytajcie”, ale i dla tych, którzy już tę przyjemność mieli: „przeczytajcie ponownie”. Jest to bowiem smakowity kawałek dobrej literatury. Z uwagi na jej walory etyczne, których myślę nie trudno się doszukać, opowieść Joanne Harris jest w mojej opinii quasi moralitetem. Poucza, przypomina, uwrażliwia, skłania do refleksji. A czy nie o to właśnie chodzi w literaturze, by wydobywała ukryte w człowieku płycej lub głębiej pokłady wrażliwości?

4 komentarze:

  1. W "Czekoladzie" jest coś takiego, że za każdym czytanie można znaleźć w niej inny ważny szczegół, na którym nie skupiliśmy się poprzednio. Niesamowita, wzruszająca lektura :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Owszem. Dla każdego wrażliwca (choć może nie tylko) powinna znaleźć się w kanonie lektur obowiązkowych :)Warto do niej wracać...

    OdpowiedzUsuń
  3. Oglądałem film. Bardzo mi się podobał. Kończę czytać książkę Milana Kundery Święto nieistotności. Bardzo jestem ciekaw Pani recenzji tej krótkiej pozycji. Czekoladę po tym co Pani napisała muszę przeczytać. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Wyzwania Pan przede mną stawia :) Postaram się mu sprostać :), tylko muszę zdobyć rzeczoną książkę. "Czekoladę" polecam, ma wiele właściwości prozdrowotnych :)

    OdpowiedzUsuń