sobota, 5 sierpnia 2017

„Szachownica flamandzka” Arturo Pérez-Reverte (Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA)


„Prawda jest jak doskonałe zagranie szachowe: istnieje, ale trzeba ją znaleźć”. A co, gdy próba jej znalezienia może kosztować najwyższą cenę, życie? Wyzwania są jednak podobno po to, by je podejmować. Z poglądem tym zdaje się zgadzać Julia, młoda konserwator zabytków, która w powieści „Szachownica flamandzka” Arturo Pérez-Reverte podejmuje się rozwikłania zagadki pewnego piętnastowiecznego obrazu pędzla Pietera van Huysa. Ale po kolei. 

O czym jest powieść?

O grze w szachy. Banalne, prawda? Tak by można rzec w dużym uproszczeniu. „Szachownica flamandzka” jest natomiast błyskotliwie skonstruowaną powieścią kryminalną, jak czytamy w opisie zamieszczonym na jej okładce: „wspaniałą przygodą z pogranicza sztuki, szachów i mrocznej powieści detektywistycznej”. Czy faktycznie? Sprawdźmy...


… sztuka?

Owszem. I to przez wielkie „S”. Mamy bowiem nie tylko wybitne dzieła i wybitnych artystów, w tym przede wszystkim powód całego „zamieszania”: „Partię szachów” Pietera van Huysa mistrzowsko odmalowane słowem. Świat sztuki w wydaniu Pérez-Reverte rozumiany jest bowiem szerzej, jako świat marszandów, kolekcjonerów, przedstawicieli domów aukcyjnych, czy antykwariuszy. Ten ostatni autor kreśli z całym jego kolorytem, w sposób dosłowny, bez upiększania i idealizowania. Mamy zatem i czarny rynek dzieł sztuki, i atmosferę nocnych klubów przesiąkniętą mieszanką alkoholu i narkotyków, czy wreszcie bezpardonową walkę o kontrahenta. A wszystko to otulone wyczuwalną wręcz, efemeryczną wonią stanowiącą mieszankę zapachu historii zaklętej w przedmiotach, dymu papierosowego i aromatu francuskich perfum.

… szachy?

Zdecydowanie tak! Jak przystało na tę królewską grę, szachy dominują, stanowią wręcz szkielet powieści. Mamy bowiem szachownicę, graczy i bierki. Wszystkie te elementy, które stanowią o istocie gry w szachy. Czytelnik jest natomiast obserwatorem prowadzonej rozgrywki, która okazuje się być pojedynkiem na śmierć i życie. Bycie widzem w tym wypadku nie cechuje jednak bierność. Wręcz przeciwnie. Autor angażuje go emocjonalnie poprzez wprowadzenie braku jednoznaczności co do tego kto jest graczem, a kto bierką w obserwowanej partii. Niemal do końca powieści nie wie, który z bohaterów jaką rolę ma przypisaną, który jest „niewidzialnym graczem” mordującym osoby zaznajomione z tajemnicą obrazu van Huysa, a kto jego rywalem. I w tym miejscu wypadało by głośno powiedzieć: chapeau bas dla wykazanej umiejętności budowania napięcia, ale i wiedzy autora z zakresu zasad i reguł gry w szachy. No właśnie. Dla osób mających jednak dosyć podstawową z tego wiedzę, wplecione w narrację liczne opisy zagrań szachowych sprawiają, że lektura powieści zaczyna się koncentrować wokół próby ich rozczytania i zrozumienia, a to wprowadza pewien dyskomfort czytelniczy. Można ich jednak nie rozumieć, można mieć trudność z pojęciem ich logiki, niezaprzeczalnym pozostaje fakt, że wkomponowanie intrygi kryminalnej w płaszczyznę rozgrywki szachowej jest majstersztykiem.

… mroczna powieść detektywistyczna?

Skoro mamy tajemniczy obraz, tajemnicze morderstwa i tajemniczego zabójcę...

To jak inaczej ją zdefiniować?

2 komentarze:

  1. Czytałem dwie powieści tego autora, trzeba będzie przeczytać trzecią. Bardzo zachęcająca do przeczytania książki recenzja.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo serdecznie polecam :) Książka może i nie jest najłatwiejsza, ale warta przeczytania :)

    OdpowiedzUsuń