„
A ciekawe jak Ty byś sobie beze mnie poradził?”... Czy
i Tobie nie zdarzyło się kiedyś zapytać o to pod wpływem emocji
swojego męża, partnera, kochan... No dobrze, zostańmy przy mężu
i partnerze. Większość z nas sama odpowiedziała by sobie na to
pytanie stwierdzając, że „(…)
strach sobie o tym pomyśleć...”. Czyż
nie tak?
Justyna
i Ewelina – Matki Polki jakich wiele, główne bohaterki „Awarii
małżeńskiej” autorstwa
Nataszy Sochy i Magdaleny Witkiewicz zmuszone zostały zmierzyć się
z tym strachem, a także swoim (i
tylko swoim)
przekonaniem, że są niezastąpione. A wszystko to przy
akompaniamencie głośnego chichotu losu. Jeden kot w niewłaściwym
miejscu o niewłaściwej porze, wypadek komunikacyjny i los dwóch
gdańskich rodzin połączył się ze sobą ku uciesze czytelnika. No
i nie zapominajmy o Mateuszu i Sebastianie, „głowach” tych
rodzin, którzy „(...) stają się
bliźniakami syjamskimi złączonymi wspólnym losem tymczasowych
samotnych ojców”. A
jakie były tego konsekwencje?
Dla nich początkowo traumatyczne, dla
nas czytelników od początku komiczne. Najlepiej zobrazować je
cytatem, który koniec końców odnosił się do obu Panów (Mateusza
i Sebastiana oczywiście) „(...)
został zmuszony do robienia czegoś, co było trudniejsze nawet od
przetłumaczenia Szekspira na starocerkiewny. Musiał ogarnąć dom”.
Myślę, że
każda kobieta byłaby w stanie podpisać się pod tym niezwykle
trafnym stwierdzeniem. Co do mężczyzn, którzy nie mieli okazji
przekonać się o jego prawdziwości... Hmm...
Uwzględniając krystalizujące
się z każdą stroną książki przekonanie o bezsprzecznej
umiejętności obu autorek obserwacji i krytycznej analizy relacji
międzyludzkich, można by określić „Awarię małżeńską”
jako studium socjologiczne podstawowej komórki społecznej, jaką
jest rodzina. Brzmi to dosyć pompatycznie. Być może jest to zbyt
daleko idące stwierdzenie, jednakże autorki w błyskotliwy i
inteligentny sposób okraszony ciętym dowcipem, przemycają smutną
prawdę o współczesnej, statystycznej polskiej rodzinie. A jaka ona
jest? Zabiegana, mijająca się, cierpiąca na permanentny deficyt
czasowy, milcząca, a przez to coraz bardziej sobie obca.
W konsekwencji... rodzice nie znają dzieci, a dzieci nie znają
rodziców, partnerzy nie znają swoich potrzeb i pragnień. Wkrada
się dokuczliwa rutyna, rozpadają się związki zmęczone monotonią
dnia codziennego. A wystarczy niewiele, by temu zapobiec. Trochę
uwagi i życzliwości dla siebie nawzajem. „Awaria małżeńska”
przypominam nam o jeszcze jednym, o potrzebie bacznego przyglądania
się temu, co na pierwszy rzut oka wydaje się być dla nas złe,
niekomfortowe, przykre. Być może właśnie TO zdarza się po coś,
przypomina o tym co w życiu naprawdę ważne i
wartościowe, pozwala zdystansować się do ogłuszającego nas
bezustannie przekonania o konieczności bycia
perfekcyjnym:
„Justyna
raz jeszcze zerknęła w lustro. Chyba musi zacząć sobie wybaczać
i te drobne, i większe potknięcia. Nie rozpaczać, że czegoś nie
potrafi, że z czymś nie zdążyła. Życie to nie wyścig,
w którym gonimy idealną wizję samych siebie. To również
wpadki, błędy i drobne pomyłki. Warto pamiętać o jednym: nadmiar
słodyczy potrafi w końcu zemdlić. Nadmiar doskonałości również”.
I tej umiejętności dystansu do
samego siebie Wam życzę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz