sobota, 12 sierpnia 2017

„Awaria małżeńska” Natasza Socha, Magdalena Witkiewicz (Wydawnictwo FILIA)


A ciekawe jak Ty byś sobie beze mnie poradził?”... Czy i Tobie nie zdarzyło się kiedyś zapytać o to pod wpływem emocji swojego męża, partnera, kochan... No dobrze, zostańmy przy mężu i partnerze. Większość z nas sama odpowiedziała by sobie na to pytanie stwierdzając, że „(…) strach sobie o tym pomyśleć...”. Czyż nie tak?

Justyna i Ewelina – Matki Polki jakich wiele, główne bohaterki „Awarii małżeńskiej” autorstwa Nataszy Sochy i Magdaleny Witkiewicz zmuszone zostały zmierzyć się z tym strachem, a także swoim (i tylko swoim) przekonaniem, że są niezastąpione. A wszystko to przy akompaniamencie głośnego chichotu losu. Jeden kot w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze, wypadek komunikacyjny i los dwóch gdańskich rodzin połączył się ze sobą ku uciesze czytelnika. No i nie zapominajmy o Mateuszu i Sebastianie, „głowach” tych rodzin, którzy „(...) stają się bliźniakami syjamskimi złączonymi wspólnym losem tymczasowych samotnych ojców”. A jakie były tego konsekwencje?
Dla nich początkowo traumatyczne, dla nas czytelników od początku komiczne. Najlepiej zobrazować je cytatem, który koniec końców odnosił się do obu Panów (Mateusza i Sebastiana oczywiście) „(...) został zmuszony do robienia czegoś, co było trudniejsze nawet od przetłumaczenia Szekspira na starocerkiewny. Musiał ogarnąć dom”. Myślę, że każda kobieta byłaby w stanie podpisać się pod tym niezwykle trafnym stwierdzeniem. Co do mężczyzn, którzy nie mieli okazji przekonać się o jego prawdziwości... Hmm...

Uwzględniając krystalizujące się z każdą stroną książki przekonanie o bezsprzecznej umiejętności obu autorek obserwacji i krytycznej analizy relacji międzyludzkich, można by określić „Awarię małżeńską” jako studium socjologiczne podstawowej komórki społecznej, jaką jest rodzina. Brzmi to dosyć pompatycznie. Być może jest to zbyt daleko idące stwierdzenie, jednakże autorki w błyskotliwy i inteligentny sposób okraszony ciętym dowcipem, przemycają smutną prawdę o współczesnej, statystycznej polskiej rodzinie. A jaka ona jest? Zabiegana, mijająca się, cierpiąca na permanentny deficyt czasowy, milcząca, a przez to coraz bardziej sobie obca. W konsekwencji... rodzice nie znają dzieci, a dzieci nie znają rodziców, partnerzy nie znają swoich potrzeb i pragnień. Wkrada się dokuczliwa rutyna, rozpadają się związki zmęczone monotonią dnia codziennego. A wystarczy niewiele, by temu zapobiec. Trochę uwagi i życzliwości dla siebie nawzajem. „Awaria małżeńska” przypominam nam o jeszcze jednym, o potrzebie bacznego przyglądania się temu, co na pierwszy rzut oka wydaje się być dla nas złe, niekomfortowe, przykre. Być może właśnie TO zdarza się po coś, przypomina o tym co w życiu naprawdę ważne i wartościowe, pozwala zdystansować się do ogłuszającego nas bezustannie przekonania o konieczności bycia perfekcyjnym:

Justyna raz jeszcze zerknęła w lustro. Chyba musi zacząć sobie wybaczać i te drobne, i większe potknięcia. Nie rozpaczać, że czegoś nie potrafi, że z czymś nie zdążyła. Życie to nie wyścig, w którym gonimy idealną wizję samych siebie. To również wpadki, błędy i drobne pomyłki. Warto pamiętać o jednym: nadmiar słodyczy potrafi w końcu zemdlić. Nadmiar doskonałości również”.

I tej umiejętności dystansu do samego siebie Wam życzę...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz