czwartek, 23 kwietnia 2020

„Władcy czasu” Eva García Sáenz de Urturi (Wydawnictwo MUZA)


Pracuję w Wydziale Kryminalnym, a ty mi mówisz o wierze w rodzaj ludzki?”.


Vitoria, czasy współczesne. Nieznany autor publikuje powieść historyczną „Władcy czasu”, której akcja rozgrywa się w okresie średniowiecza, za życia legendarnego hrabiego don Veli. W dniu jej promocji, w miejscu czytelniczego spotkania, odkryte zostają zwłoki jednego z najbogatszych hiszpańskich przedsiębiorców. Zgodnie z ustaleniami ginie on wskutek otrucia kantarydyną – afrodyzjakiem, średniowiecznym odpowiednikiem viagry, a zgodnie z właściwą definicją: proszkiem otrzymywanym poprzez zmielenie chrząszczy z gatunku pryszczel lekarski, potocznie nazywanych hiszpańską muchą*. Odkrycie to zapoczątkowuje serię morderstw popełnianych niepokojąco tożsamo ze zbrodniami opisanymi na kartach wyżej wymienionej powieści. Przed rozwiązaniem ich zagadki staje ponownie profiler kryminalny, inspektor Wydziału Kryminalnego, Unai López de Ayala (zwany Krakenem).


Takie zakończenie można było tylko sobie wymarzyć. „Władcy czasu” Evy García Sáenz de Urturi to niezwykle silny epilog stworzonej przez nią trylogii. Mówiąc lakonicznie, to najlepsza (w moim subiektywnym odczuciu) część wykreowanej przez autorkę historii. Na taką ocenę składa się doskonałe wyważenie wszystkich elementów vitoriańskiej układanki, zarówno jeśli chodzi o oś fabuły powieści, czyli zagadkę kryminalną i historię głównego bohatera usiłującego tę zagadkę wyjaśnić, jak i szczególne nasycenie obrazu barwą tajemniczości. Mówiąc o wyważeniu mam przy tym na myśli kreowanie bohaterów z równą pieczołowitością, a także zachowywanie proporcjonalności między poszczególnymi wątkami powieści. Tą proporcjonalność nie zaburzyło nawet rozbudowanie wątku obyczajowego z udziałem partnerki Krakena z Wydziału Kryminalnego. Estibaliz, bo o niej mowa, wikła się bowiem w romans z głównym podejrzanym w kontekście prowadzonego dochodzenia. Ta miłosna przygoda drugoplanowej bohaterki nie przyćmiewa jednak obrazu powieści, a dodaje jej jedynie ciekawego kolorytu. Autorka powraca tym samym do modelu budowania narracji znanego z „Ciszy białego miasta”, gdzie żadna z przedstawionych historii nie dominowała nad wątkiem głównym i jak stwierdziłam wówczas: „nie zagadywała go”. Jednakże tym, co wyróżnia „Władców czasu” spośród pozostałych elementów trylogii, jest zdecydowanie najmocniej zaakcentowany mechanizm retrospekcji, ale i najsilniej wyczuwany duch średniowiecza. Jedno z drugim splecione. Czytelnik bowiem naprzemiennie śledzi wydarzenia rozgrywające się w Vitorii wieku XII i XXI, w sposób wręcz bezpośredni ucząc się historii, tradycji i baskijskiej (bo już nie li tylko vitoriańskiej) kultury. Ta konsekwentna naprzemienność podkręca tempo powieści, ale i wzmaga w czytelniku napięcie towarzyszące usilnym próbom rozwikłania historii kryminalnej. Ekscytację pobudza również informacja o prawdopodobnej chorobie psychicznej (dysocjacyjnym zaburzeniu osobowości) głównego podejrzanego o popełnienie zbrodni, a wszelkie zaburzenia psychiczne przecież w dalszym ciągu budzą w nas strach i poczucie zagrożenia. Ta kompilacja w powieści czynników prowokujących nasilenie emocjonalne pociąga za sobą wzmożenie ciekawości, a nawet zniecierpliwienia czytelniczego. Autorka jednak na tym nie poprzestaje. Stan napięcia buduje do samego końca gotując czytelnikowi zaskoczenie finałem, na który złoży się rozwiązanie (niecodzienne) zagadki kryminalnej, odkrycie przez głównego bohatera powiązań swojej rodzinnej historii z fabułą powieści „Władcy czasu”, jak i jego decyzja o zakończeniu kariery czynnego funkcjonariusza Policji. Myślę, że to ostatnie zdanie może swobodnie służyć jako podsumowanie całej vitoriańskiej trylogii, tajemniczej, zaskakującej, misternej.

* patrz: https://pl.wikipedia.org/wiki/Kantarydyna


Dziękuję Wydawnictwu MUZA za przekazanie egzemplarza książki :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz