
Autor wykaże się przy tym wiedzą historyczną,
znajomością realiów epoki dwudziestolecia międzywojennego, a
także (może przede wszystkim) wiedzą religioznawczą, w
stopniu budzącym w czytelniku ogromny szacunek. Można by wręcz
rzec o książce Bochusa, być może z lekką nadgorliwością, że
jest to „lekcja” historii w nowej odsłonie. Nie można przy tym
pominąć milczeniem zbyt wielu literówek, które wkradły się do
tekstu powieści. Zbyt duża ich ilość bowiem nie pozwala
potraktować tego jako chochliki literackie, ale niestety jako słabą
korektę teksu. Powracając jednak do meritum recenzji... Sprawa, z
którą zetknie się tym razem Abell, okaże się być o tyle
skomplikowana, że morderstwa (w ilości 2) dotyczyć będą
przedstawicieli niezwykle hermetycznej i konserwatywnej grupy
religijnej, nieufnej i niechętnej wobec „obcych”, zamkniętej
przed światem zewnętrznym. Paradoksalnie ten konserwatyzm właśnie,
narzucony rygoryzm moralny staną się podwaliną wewnętrznych
animozji, których skutkiem będzie zbrodnia. Bogobojność,
żarliwość religijna (żeby nie powiedzieć fanatyzm religijny),
pozorna dyscyplina wspólnotowa, okażą się być jedynie fasadą
skrywającą hipokryzję środowiska mennonickiego... „sprzeciw
budziła archaiczna, ich zdaniem, polityka zamknięcia wspólnoty
przed światem zewnętrznym. Uznali, że cztery wieki odosobnienia
wystarczą. Odrzucali mennonicki pacyfizm, chcieli robić kariery w
urzędach i armii”. Po raz
kolejny zatem to, co stanowiło doktrynę religijną, okazało się
być zwodnicze, groźne dla fundamentu religii. Tym razem jednak
doprowadziło do zbrodni, a więc pociągnęło za sobą najcięższy
gatunkowo skutek.
Jak wspomniałam, Krzysztof
Bochus opowiadając kolejną historię kryminalną, wykazał się
wieloaspektową wiedzą na temat międzywojnia. To jednak nie
wszystko. Śledząc tok prowadzonego śledztwa dowiadujemy się
również co nieco z zakresu historii kryminalistyki. Uściślając:
metod kryminalistycznych. Zaskakuje zapewne czytelnika fakt jak
ubogimi metodami prowadzenia śledztwa dysponował ówczesny aparat
policyjny. Dość stwierdzić, iż metoda daktyloskopijna była
dopiero w sferze nazwijmy to prac badawczych. Śledczy swoje
ustalenia opierali głównie na napotkanych na miejscu zbrodni
widocznych (!) śladach, pozostawionych przedmiotach, zeznaniach
świadków, opiniach lekarzy sądowych... Na tej podstawie budowano
tezę, którą scalano metodą dedukcji i logicznego myślenia.
„Szkarłatna głębia”
jest więc literackim kolażem historii, religioznawstwa,
kryminalistyki... i fikcji literackiej. Może zatem powieść ta
zainteresować nie tylko czytelników lubujących się stricte w
zagadkach kryminalnych, ale również amatorów innych gatunków
literackich, a może po prostu koneserów dobrej książki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz