poniedziałek, 28 stycznia 2019

„Fotografomannia. Obrazki autobiograficzne” Wojciech Mann (Wydawnictwo Znak)


„Fotografomannia...” Wojciecha Manna to prezent mikołajkowy, jaki otrzymałam od koleżanki w 2017 roku z dopiskiem „(...) bo kto jak nie MY???”. Nawet dla osób nie orientujących się nader dobrze na polskim rynku muzycznym, ale słuchających audycji radiowych podczas chociażby codziennych zakupów, słowa te skojarzą się z utworem „Jak nie my to kto?” z płyty „Rollercoaster” autorstwa Łukasza Mroza znanego jako Mrozu. Przez dłuższy okres piosenka ta utrzymywała się na listach przebojów sącząc się w uszy słuchaczy bezwiednie nucących jej słowa. Dla nas, tj. mojej koleżanki i mnie, stała się jakimś trafem hasłem wytrychem powtarzanym sobie wzajemnie w chwilowych spadkach poziomu entuzjazmu i optymizmu.


To tak tytułem „jakby wstępu”*..., w którym odwołując się do tematyki muzycznej nawiązałam mimochodem do tej strefy kultury, która stała się dla Wojciecha Manna mekką, a on z kolei stał się jej ikoną, a precyzując ikoną dziennikarstwa muzycznego. Wojciech Mann jednak to również dziennikarz radiowy, telewizyjny, prasowy, aktor filmowy i głosowy, autor książek, tłumacz, a nawet autor tekstu piosenki („Ja nie mogłam mieć serc dwóch” wykonywanej przez Annę Jantar)**. Do tej palety profesji Manna dodałabym jeszcze jedną: satyryk. Po przeczytaniu (i obejrzeniu) „Fotografomannii...” utwierdziłam się w przekonaniu, iż to właśnie ona jest wspólnym mianownikiem wszystkich pozostałych. Zanim jednak do tego wrócę chciałabym podkreślić, iż „Fotografomannia...” to nie jest typowa książka autobiograficzna. Powiedziałabym raczej, iż jest to osobliwa autobiografia. Dlaczego „osobliwa”? Bo opowiedziana za pomocą obrazów okraszonych komentarzem autora. Jak czytamy we wstępie (a dokładnie „coś jakby wstępie”*) „historie, które składają się na tę książkę, nie są strumieniem świadomości na miarę Jamesa Joyce'a czy Virginii Woolf, ale stanowią pewien w miarę chronologiczny ciąg myśli, komentarzy i wspomnień inspirowanych wydobytymi z szuflad obrazkami”. Ten ciąg myśli, komentarzy i wspomnień dedykowanych zamieszczonym fotografiom charakteryzuje przy tym nieformalność i jakaś niewypowiedziana skromność. Poznajemy Wojciecha Manna w sytuacjach bardziej osobistych i rodzinnych, niż zawodowych. Z towarzyszącymi im wspomnieniami nie idzie jednak w parze melancholia, smutek i tęsknota za czymś co minęło. Wprost przeciwnie. Każda opowiedziana historia emanuje humorem i charakterystycznym dla autora luzem, które udzielają się również czytelnikowi. Wojciech Mann jawi się jako zdystansowany do siebie i historii swojego życia gawędziarz. Wraz z kolejnymi opowieściami „odżywają pogubione w codzienności wspomnienia, tworzą się opowiadania o sprawach błahych i ważnych”. Wszystkie te opowiadania, pogrupowane w pięć rozdziałów, charakteryzuje jednak ten sam kunsztowny styl pisarski. I nieważne, czy autor przywołuje postać małego brzdąca w zawadiackiej czapce z kucotkiem siedzącego na pniu drzewa, globtrotera odwiedzającego egzotyczne zakątki świata, czy też doświadczonego dziennikarza radiowego. Za każdym razem Wojciech Mann to mistrz słowa pisanego żonglujący piękną polszczyzną, nie stroniący jednak od zapożyczeń językowych. Wszystko po to, by trafić do jak najszerszego grona czytelników. Takie przynajmniej odnosi się wrażenie. Wśród sympatyków autora (czy może bardziej współcześnie: fanów) jest przecież kilka pokoleń odbiorców, w tym to, które nie pamięta czasów bez telefonii komórkowej, internetu bezprzewodowego, wczasów „last minute” itd. To w szczególności dla młodszych środowisk czytelniczych przekaz złożony z obrazu i uwspółcześnionego języka, doprawiony sporą dozą humoru, może stanowić najlepsze remedium na zachowanie w pamięci ludzi i wydarzeń z nimi związanych. W stosunku zaś do starszego pokolenia potrzeba zachowania wspomnień jest czymś bardziej naturalnym, czymś bardziej oczywistym. A to właśnie zachowanie wspomnień, czy też posługując się językiem autora: ponowne tchnięcie (...) życia (…) w (…) zupełnie niespodziewaną mnogość blaknących wspomnień, było nadrzędnym celem „Fotografomanni...”. I cel ten zdaje się został osiągnięty. Zgodnie z ideą autora zamieszczone w książce fotografie otrzymały drugie życie, a my – czytelnicy staliśmy się jego uczestnikami.



* autor o powodach napisania książki informuje czytelników w „coś jakby wstępie”
** źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Wojciech_Mann

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz