piątek, 23 lutego 2018

„Pan Lodowego Ogrodu” t. 1 Jarosław Grzędowicz (Wydawnictwo EDIPRESSE POLSKA S.A.)


„Pan Lodowego Ogrodu” t. 1 Jarosława Grzędowicza to pierwsza część kolekcji Mistrzowie Polskiej Fantastyki jaka ukaże się nakładem Wydawnictwa EDIPRESSE POLSKA S.A. Kolejność ta wydaje się być nieprzypadkowa. Jak czytamy bowiem w nocie o autorze, powieść „Pan Lodowego Ogrodu” uhonorowana została licznymi nagrodami literackimi, wskutek czego Jarosław Grzędowicz uznany został za „(...) jednego z najbardziej rozpoznawalnych pisarzy fantastycznych w Polsce”*. Zaznaczyć tutaj należy, iż choć zaliczana jest ona do powieści science fiction, zagłębiając się w lekturę przekonujemy się, iż jest to typowa powieść fantasy, na której konstrukcję składają się dwie historie, dwie równolegle snute opowieści...

Pierwsza, to historia wyprawy (czy też bardziej misji ratunkowej) Vuko Drakkainena na planetę Midgaard, której celem jest odnalezienie i ewakuacja ekspedycji naukowej badającej jej cywilizację. Czytelnik wraz z głównym bohaterem, zwanym także Nocnym Wędrowcem lub Ulf Nitj'sefni, wyposażonym w najnowsze zdobycze techniki przenosi się do świata zgoła odmiennego od ziemskiego - świata prymitywnego, ale i magicznego w dosłownym tego słowa znaczeniu. No właśnie: magicznego, ale nie bajkowego. Świat stworzony przez Grzędowicza bowiem to świat spowity mrokiem, duszny, nieprzyjazny, rzec by można wrogi... To świat nieznany i jednocześnie niechętny byciu poznanym..., wszechobecna magia zaś to narzędzie strachu, krzywdy i ciemiężenia...
Równolegle do tej historii czytelnik śledzi losy Władcy Tygrysiego Tronu: począwszy od czasów beztroskiego dzieciństwa wypełnionego nauką na dworze jego ojca, po moment ucieczki z cesarstwa owładniętego bratobójczymi walkami. Historia na pierwszy rzut oka jakich wiele, jednakże Grzędowicz wplata w jej treść coś, co może uchodzić za przypowieść. Opowiada on bowiem o trzech braciach, którym oddane zostają we władanie trzy wyspy. Trzej bracia, trzy skrajne modele władzy (nazwijmy je od liberalnej po autorytarną), które w zetknięciu ze sobą prowadzą nieuchronnie do konfliktu. Autor stosując alegorię poucza i przypomina czym mogą grozić wszelkie skrajności w sprawowaniu władzy. Podkreśla jeszcze coś bardzo ważnego, co często bywa zapominane, pomijane, przemilczane wraz z uzyskaniem przywileju jurysdykcji: „Nie krusz chleba, tohimonie (…) Pomyśl o ludziach, którzy z radością zjedliby choć to, co właśnie marnujesz. (…) Wielkość cesarstwa to właśnie chleb, tohimonie. Kiedy go zabraknie, czym będzie cała chwała imperium? Sam musisz jeść tak samo jak pastuch. Jesteś tylko człowiekiem, tak jak on”. Mądre, zastanawiające, ale i jak aktualne przesłanie...

Obie historie spina niezwykły kunszt pisarski okraszony umiejętnością mentorską, niezwykła fantazja, niezwykła plastyczność literackiego języka Grzędowicza. Oddziaływuje to na wyobraźnię czytelnika. Widzimy, czujemy, słyszymy to, co widzą, czują i słyszą bohaterowie powieści. Nie sposób nie zgodzić się, że Jarosław Grzędowicz osiągnął właściwe sobie mistrzostwo, w tym mistrzostwo krytycznej oceny świata i wyznaczania priorytetów życiowych: „Nie mam nic, (…) Czuję się jednocześnie ubogi i dziwnie wolny”, „Cywilizacja jest okropnie uciążliwa. Tłoczna, hałaśliwa, panoszy się i wciska w każdy zakątek”, „Dopóki mamy łódź, płynąć i myśleć tylko o wodzie, rzece, sterze i wiośle. Kiedy będziemy głodni, myśleć o zdobyciu jedzenia. Nigdy o tym, co będzie dalej. Nigdy o tym, co już było. Nic takiego nie istnieje. Istnieje tylko to, co teraz”, „To nie jest żadna bogini, przyjacielu (…) To tylko jeden z duchów żywiołów. Nadaku. Jedna z dziwnych istot, które mieszkają na świecie razem z nami. Niczego nie stwarza ani nic nie daje. Zapamiętaj, mój przyjacielu, bo jeżeli kiedyś zobaczysz prawdziwego Boga, rozpoznasz go od razu. To ten, co daje życie, co stwarza świat i do którego wszyscy dążymy. Jest dużo większy niż twoja bogini i większy nawet niż świat. Jego wielkość nie zależy od takich głupstw jak to, co kto zjadł, jak się ubrał, z kim się ożenił albo z kim spał. I nie potrzebuje od nikogo ofiar z krwi ani nie trzeba błaznów w czerwonych płaszczach i maskach, żeby go zrozumieć”.

W tej niezwykłej sugestywności, emocjonalności, dosłowności przekazu kryje się jednak pewne niebezpieczeństwo, pewna zasadzka na czytelnika stawiającego pierwsze kroki w nowej przestrzeni literackiej. Może to wywoływać uczucie przygnębienia, zmęczenia, może powodować pewien dyskomfort czytelniczy, który pogłębia dominanta ciemnych, surowych barw w kreślonych przez Grzędowicza obrazach. Czy zatem warto sięgnąć po tę lekturę? Myślę, że tak. Nawet tylko po to, by spojrzeć świeższym okiem na nasz świat, naszą rzeczywistość, nasze priorytety i cele życiowe.






* zob. nota o autorze str. 441

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz