
Pierwsza,
to historia wyprawy (czy też bardziej misji ratunkowej) Vuko
Drakkainena na planetę Midgaard, której celem jest odnalezienie i
ewakuacja ekspedycji naukowej badającej jej cywilizację. Czytelnik
wraz z głównym bohaterem, zwanym także Nocnym Wędrowcem lub Ulf
Nitj'sefni, wyposażonym w najnowsze zdobycze techniki przenosi się
do świata zgoła odmiennego od ziemskiego - świata prymitywnego,
ale i magicznego w dosłownym tego słowa znaczeniu. No właśnie:
magicznego, ale nie bajkowego. Świat stworzony przez Grzędowicza
bowiem to świat spowity mrokiem, duszny, nieprzyjazny, rzec by można
wrogi... To świat nieznany i jednocześnie niechętny byciu
poznanym..., wszechobecna magia zaś to narzędzie strachu, krzywdy
i ciemiężenia...
Równolegle
do tej historii czytelnik śledzi losy Władcy Tygrysiego Tronu:
począwszy od czasów beztroskiego dzieciństwa wypełnionego nauką
na dworze jego ojca, po moment ucieczki z cesarstwa owładniętego
bratobójczymi walkami. Historia na pierwszy rzut oka jakich wiele,
jednakże Grzędowicz wplata w jej treść coś, co może uchodzić
za przypowieść. Opowiada on bowiem o trzech braciach, którym
oddane zostają we władanie trzy wyspy. Trzej bracia, trzy skrajne
modele władzy (nazwijmy je od liberalnej po autorytarną), które w
zetknięciu ze sobą prowadzą nieuchronnie do konfliktu. Autor
stosując alegorię poucza i przypomina czym mogą grozić wszelkie
skrajności w sprawowaniu władzy. Podkreśla jeszcze coś bardzo
ważnego, co często bywa zapominane, pomijane, przemilczane wraz z
uzyskaniem przywileju jurysdykcji: „Nie
krusz chleba, tohimonie (…) Pomyśl o ludziach, którzy z radością
zjedliby choć to, co właśnie marnujesz. (…) Wielkość cesarstwa
to właśnie chleb, tohimonie. Kiedy go zabraknie, czym będzie cała
chwała imperium? Sam musisz jeść tak samo jak pastuch. Jesteś
tylko człowiekiem, tak jak on”. Mądre,
zastanawiające, ale i jak aktualne przesłanie...
Obie
historie spina niezwykły kunszt pisarski okraszony umiejętnością
mentorską, niezwykła fantazja, niezwykła plastyczność
literackiego języka Grzędowicza. Oddziaływuje to na wyobraźnię
czytelnika. Widzimy, czujemy, słyszymy to, co widzą, czują i
słyszą bohaterowie powieści. Nie sposób nie zgodzić się, że
Jarosław Grzędowicz osiągnął właściwe sobie mistrzostwo, w tym
mistrzostwo krytycznej oceny świata i wyznaczania priorytetów
życiowych: „Nie mam nic, (…) Czuję się jednocześnie ubogi
i dziwnie wolny”, „Cywilizacja jest okropnie uciążliwa.
Tłoczna, hałaśliwa, panoszy się i wciska w każdy zakątek”,
„Dopóki mamy łódź, płynąć i myśleć tylko o wodzie,
rzece, sterze i wiośle. Kiedy będziemy głodni, myśleć o zdobyciu
jedzenia. Nigdy o tym, co będzie dalej. Nigdy o tym, co już było.
Nic takiego nie istnieje. Istnieje tylko to, co teraz”, „To nie
jest żadna bogini, przyjacielu (…) To tylko jeden z duchów
żywiołów. Nadaku. Jedna z dziwnych istot, które mieszkają na
świecie razem z nami. Niczego nie stwarza ani nic nie daje.
Zapamiętaj, mój przyjacielu, bo jeżeli kiedyś zobaczysz
prawdziwego Boga, rozpoznasz go od razu. To ten, co daje życie, co
stwarza świat i do którego wszyscy dążymy. Jest dużo większy
niż twoja bogini i większy nawet niż świat. Jego wielkość nie
zależy od takich głupstw jak to, co kto zjadł, jak się ubrał, z
kim się ożenił albo z kim spał. I nie potrzebuje od nikogo ofiar
z krwi ani nie trzeba błaznów w czerwonych płaszczach i maskach,
żeby go zrozumieć”.
W
tej niezwykłej sugestywności, emocjonalności, dosłowności
przekazu kryje się jednak pewne niebezpieczeństwo, pewna zasadzka
na czytelnika stawiającego pierwsze kroki w nowej przestrzeni
literackiej. Może to wywoływać uczucie przygnębienia, zmęczenia,
może powodować pewien dyskomfort czytelniczy, który pogłębia
dominanta ciemnych, surowych barw w kreślonych przez Grzędowicza
obrazach. Czy zatem warto sięgnąć po tę lekturę? Myślę, że
tak. Nawet tylko po to, by spojrzeć świeższym okiem na nasz świat,
naszą rzeczywistość, nasze priorytety i cele życiowe.
*
zob. nota o autorze str. 441
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz