czwartek, 12 lipca 2018

„Niebo na własność” Luke Allnutt (Wydawnictwo Otwarte)

RECENZJA PRZEDPREMIEROWA

Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. I właśnie przyziemność tego wszystkiego mnie załamała. Rzeczy, które dawniej aż lśniły, teraz wydawały się zepsute, zanurzone w smolistej rozpaczy”...

Czy może być coś gorszego dla rodziców, jak ciężka choroba i śmierć ich dziecka?

Jack zachorował, gdy miał 5 lat. Diagnoza: żółtakogwiaździak pleomorficzny. Szok, niedowierzanie... Nadzieja, że zgodnie z prognozami popartymi danymi statystycznymi guza uda się usunąć w całości.
Operacja.
Nawrót choroby. Kolejna diagnoza: glejak wielopostaciowy.
Początek końca... Życia, małżeństwa...


Tych kilka zdań mogło by stanowić streszczenie powieści „Niebo na własność”. Fabuła jednak schodzi odrobinę na dalszy plan, ustępuje bowiem czemuś innemu... ładunkowi emocjonalnemu, jaki niesie ze sobą lektura książki. Ten ostatni związany jest w głównej mierze z emocjami towarzyszącymi rodzicom Jacka, ich jakże różnemu przeżywaniu osobistej tragedii. Choroba bowiem, to nie tylko ból fizyczny związany z samym procesem chorobowym i podjętym leczeniem. To przede wszystkim jednak niewyobrażalny strach rodziców świadomych zagrożenia i chcących przed nim uchronić swoje dziecko. Anna i Rob też tego chcieli, pragnęli chronić swojego ukochanego syna za wszelką cenę. Więcej..., oni to zrobili. Skupili się na zachowaniu normalności w nienormalnej sytuacji. Do samego końca... Nie zapobiegło to ich stopniowemu oddalaniu się od siebie, destrukcji i zniszczeniu związku małżeńskiego. Próba oswojenia się ze śmiercią była nieudana. Każde z nich przeżywało chorobę, a potem śmierć dziecka na swój sposób. Anna rzuciła się w wir pracy. Rob topił smutek w alkoholu. Elementem łączącym pozostały jedynie wzajemne pretensje i oskarżenia, ale i złość na wszystko, wszystkich, na cały świat. Czas umożliwił jednak złagodzenie bólu i wzajemne przebaczenie. Warto w tym miejscu zatrzymać się na chwilę nad wspomnianym powyżej zagadnieniem złości... i wątkiem przyjaźni Roba i Scotta, przyjaźni która wskutek choroby Jacka wystawiona została na próbę. Czy przetrwała? Trudno jednoznacznie na to odpowiedzieć. Mam nieodparte wrażenie, że Scott to my. Bo czy Ty byś wiedział jak zachować się na wieść o nieuleczalnej chorobie dziecka Twojego przyjaciela? No właśnie. Dlatego tak trudno ocenić jednoznacznie ten pozorny chłód Scotta wobec informacji o chorobie Jacka. Łatwo bowiem ferować opinie o bezduszności i egoiźmie. A może należy jednak spojrzeć na to zupełnie z innej strony, potraktować to jako postawę obronną, niedopuszczającą do świadomości tak druzgocących informacji, podyktowaną strachem, dezorientacją... Ocenę jego postawy pozostawiam każdemu z Was...
Mając osobiste doświadczenie onkologiczne, obawiałam się lektury książki. Czy dam radę udźwignąć jej ciężar? Czy będę w stanie czytać o bólu, strachu, niepewności, bezsilności..., o tym wszystkim, o czym staram się nie myśleć na co dzień, co próbuje zepchnąć w najodleglejsze zakamarki świadomości? Luke Allnutt potrafi jednak o tym pisać. Umie nazwać i przekazać emocje. Są one tak wiarygodne, że czytelnik przeżywa je wraz z bohaterami, uczestniczy w nich, doświadcza ich fizycznie. Tę wiarygodność tworzy sposób prowadzenia narracji: narracja pierwszoosobowa, pisana z perspektywy ojca Jacka, ale i fakt, że Luke Allnutt doświadczył osobiście choroby nowotworowej. To przekłada się na subtelność i delikatność przekazu. Ma się wrażenie, że autor z pełną świadomością bierze odpowiedzialność za uczucia jakie może wzbudzić w czytelniku. Szanuje jego wrażliwość. A to niezwykle cenne.
Polecam tę powieść każdemu. Zwłaszcza, że choroby nowotworowe to epidemia naszych czasów. Wcześniej, czy później każdy z nas zostanie nią dotknięty, czy to poprzez własne doświadczenie, czy też pośrednio poprzez chorobę kogoś nam bliskiego. Lektura książki Luka Allnutta pozwala nam „przygotować się” na tę ewentualność, oswoić i zaakceptować. 

Dziękuję Wydawnictwu Otwarte za przekazanie egzemplarza książki :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz