RECENZJA PRZEDPREMIEROWA
„Rzeczywistość
okazała się zupełnie inna. I właśnie przyziemność tego
wszystkiego mnie załamała. Rzeczy, które dawniej aż lśniły,
teraz wydawały się zepsute, zanurzone w smolistej rozpaczy”...
Czy może być coś gorszego dla
rodziców, jak ciężka choroba i śmierć ich dziecka?
Jack
zachorował, gdy miał 5 lat. Diagnoza: żółtakogwiaździak
pleomorficzny. Szok, niedowierzanie... Nadzieja, że zgodnie z
prognozami popartymi danymi statystycznymi guza uda się usunąć w
całości.
Operacja.
Nawrót choroby. Kolejna diagnoza: glejak
wielopostaciowy.
Początek końca... Życia, małżeństwa...
Tych kilka zdań mogło by stanowić
streszczenie powieści „Niebo na własność”. Fabuła
jednak schodzi odrobinę na dalszy plan, ustępuje bowiem czemuś
innemu... ładunkowi emocjonalnemu, jaki niesie ze sobą lektura
książki. Ten ostatni związany jest w głównej mierze z
emocjami towarzyszącymi rodzicom Jacka, ich jakże różnemu
przeżywaniu osobistej tragedii. Choroba bowiem, to nie tylko ból
fizyczny związany z samym procesem chorobowym i podjętym leczeniem.
To przede wszystkim jednak niewyobrażalny strach rodziców
świadomych zagrożenia i chcących przed nim uchronić swoje
dziecko. Anna i Rob też tego chcieli, pragnęli chronić swojego
ukochanego syna za wszelką cenę. Więcej..., oni to zrobili.
Skupili się na zachowaniu normalności w nienormalnej sytuacji. Do
samego końca... Nie zapobiegło to ich stopniowemu oddalaniu się od
siebie, destrukcji i zniszczeniu związku małżeńskiego. Próba
oswojenia się ze śmiercią była nieudana. Każde z nich przeżywało
chorobę, a potem śmierć dziecka na swój sposób. Anna rzuciła
się w wir pracy. Rob topił smutek w alkoholu. Elementem łączącym
pozostały jedynie wzajemne pretensje i oskarżenia, ale i złość
na wszystko, wszystkich, na cały świat. Czas umożliwił jednak
złagodzenie bólu i wzajemne przebaczenie. Warto w tym miejscu
zatrzymać się na chwilę nad wspomnianym powyżej zagadnieniem
złości... i wątkiem przyjaźni Roba i Scotta, przyjaźni która
wskutek choroby Jacka wystawiona została na próbę. Czy przetrwała?
Trudno jednoznacznie na to odpowiedzieć. Mam nieodparte wrażenie,
że Scott to my. Bo czy Ty byś wiedział jak zachować się na wieść
o nieuleczalnej chorobie dziecka Twojego przyjaciela? No właśnie.
Dlatego tak trudno ocenić jednoznacznie ten pozorny chłód Scotta
wobec informacji o chorobie Jacka. Łatwo bowiem ferować opinie o
bezduszności i egoiźmie. A może należy jednak spojrzeć na to
zupełnie z innej strony, potraktować to jako postawę obronną,
niedopuszczającą do świadomości tak druzgocących informacji,
podyktowaną strachem, dezorientacją... Ocenę jego postawy
pozostawiam każdemu z Was...
Mając osobiste doświadczenie onkologiczne,
obawiałam się lektury książki. Czy dam radę udźwignąć jej
ciężar? Czy będę w stanie czytać o bólu, strachu, niepewności,
bezsilności..., o tym wszystkim, o czym staram się nie myśleć na
co dzień, co próbuje zepchnąć w najodleglejsze zakamarki
świadomości? Luke Allnutt potrafi jednak o tym pisać. Umie nazwać
i przekazać emocje. Są one tak wiarygodne, że czytelnik przeżywa
je wraz z bohaterami, uczestniczy w nich, doświadcza ich fizycznie.
Tę wiarygodność tworzy sposób prowadzenia narracji: narracja
pierwszoosobowa, pisana z perspektywy ojca Jacka, ale i fakt, że
Luke Allnutt doświadczył osobiście choroby nowotworowej. To
przekłada się na subtelność i delikatność przekazu. Ma się
wrażenie, że autor z pełną świadomością bierze
odpowiedzialność za uczucia jakie może wzbudzić w czytelniku.
Szanuje jego wrażliwość. A to niezwykle cenne.
Polecam
tę powieść każdemu. Zwłaszcza, że choroby nowotworowe to
epidemia naszych czasów. Wcześniej, czy później każdy z nas
zostanie nią dotknięty, czy to poprzez własne doświadczenie, czy
też pośrednio poprzez chorobę kogoś nam bliskiego. Lektura
książki Luka Allnutta pozwala nam „przygotować się” na tę
ewentualność, oswoić i zaakceptować.
Dziękuję Wydawnictwu Otwarte za przekazanie egzemplarza książki :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz