piątek, 27 lipca 2018

„Jak upolować pisarza?” Sally Franson (Wydawnictwo Znak)

Czy przeczytawszy o jakiejkolwiek pozycji książkowej opinię, iż jest to: „Diabeł ubiera się u Prady” na dzisiejsze czasy, zbyt pochopnym może wydawać się przekonanie, że oto mamy w rękach powieść będącą gotowym scenariuszem filmowym? Myślę, że takie skojarzenie nie jest nie na miejscu... Nie wstydzę się zatem przyznać, że ujrzawszy takie porównanie na okładce debiutu literackiego Sally Franson, mechanicznie zaczęłam planować obsadę filmu opartego na jego podstawie nie znając przecież jeszcze fabuły powieści. Oczywiście jedną z głównych bohaterek miała wykreować Meryl Streep, dla mnie największa ikona współczesnego kina amerykańskiego (uwielbiam Meryl!!!). Lektura książki jednak mocno utemperowała moje zapędy reżyserskie.
Powiem więcej: do rzadkości należą książki, które powodują u mnie takie elipsy emocjonalne jak powieść Sally Franson. Uważałam, że pomysł osadzenia fabuły powieści w środowisku szeroko pojętej reklamy, pokazanie tego świata od wewnątrz, świata który kojarzy się dla wielu z korporacyjnym pędem, wielkimi pieniędzmi i rywalizacją opartą o zasady, które niekoniecznie można nazwać fair play, jest.... świetny. Bo czy nie lubimy zaglądać za kurtynę? Czyż nie kusi nas to, co mało znane, hermetycznie zamknięte, a przez to tajemnicze... Mnie kusi. Tym chętniej sięgnęłam po lekturę Sally Franson „(...) zdradzającą kulisy świata, do którego każdy z nas chciałby zajrzeć”. Byłam ciekawa i spragniona poznania mechanizmów i zasad rynku reklamy. Moim przewodnikiem po tym świecie miała być panna Casey Pendergast, główna bohaterka powieści Franson, dyrektor kreatywna w agencji People's Republic wspinająca się z impetem po kolejnych szczeblach kariery zawodowej. To właśnie jej Celeste Winter – szefowa i założycielka People's Republic, powierza zadanie tworzenia nowej gałęzi reklamy – Nanü, tj. „pośrednictwo ofert współpracy z klientem korporacyjnym dla ostatnich, niewykorzystanych twórczych influencerów”. Brzmi niezwykle branżowo... W uproszczeniu zaś Casey Pendergast zostaje szefową działu reklamy angażującego pisarzy do współpracy przy kampaniach reklamowych. I tu w zasadzie zaczyna się cała historia... Casey wydawała się być stworzona do tego zadania: uparta, bezkompromisowa, pracowita, oddana, zaangażowana... Niekoniecznie reprezentująca te cechy w ich pozytywnym odcieniu... To, co jednak czasem wydaje się być idealne, nie zawsze jest takie faktycznie. Praca w Nanü okazuje się być bowiem przełomową w karierze Casey. Posądzona o romans z jednym z klientów agencji, staje się ofiarą hejtu w mediach społecznościowych. Jak sama przyznaje: „(...) chociaż piętnowanie, trollowanie i mieszanie kobiet z błotem było wszechobecne, przejmowałam się nim w ten sam sposób, co sierotami w Rumunii – w teorii. To było coś, co przydarzało się innym kobietom, innym ludziom, i choć było bardzo niefortunne, niewiele miało wspólnego ze mną”. Coś, co wydawało się być dla niej tylko teoretyczne, odległe, jej nie dotyczące, staje się rzeczywiste i jak najbardziej boleśnie odczuwalne. Casey Pendergast, dotychczas poważana i doceniana wschodząca gwiazda reklamy, traci wszystko co ważne: pracę, miłość, przyjaciół... Staje się szarą eminencją zmagającą się z nienawiścią, poniżeniem i depresją. I tym razem jednak miłość i przyjaźń okazują się być ponad... Casey po tak bolesnym i traumatycznym doświadczeniu, przy wsparciu osób jej bliskich, odkrywa siebie na nowo. Dokonuje przewartościowania tego, co niszczące, a co budujące, co potrzebne, a co zbędne, co cenne, a co warte poświęcenia by zostać wiernym samemu sobie...
I w tym miejscu na chwilę skupię swą uwagę nad kwestią redakcji książki. Rzadko w recenzjach zatrzymuję się nad tym zagadnieniem. Tym razem jednak muszę wypunktować bardzo słabą korektę tekstu. Efektem tego są dosyć częste literówki i powtórzenia. Miałam wręcz wrażenie, ze trzymam w ręku egzemplarz powieści przed jego korektą. O ile ich niewielka ilość nie jest dla mnie specjalnym problemem rzutującym na ocenę książki, o tyle w przypadku powieści Sally Franson ich znaczna liczba przeszkadzała w lekturze, była momentami wręcz irytująca, wprowadzała znaczny dyskomfort czytelniczy. Taki dyskomfort może dla wielu odbiorców wprowadzać jeszcze inny element... Influencerzy, trollowanie, branding-rebranding, tweetowanie... Specyficzny, branżowy język... Dla osób mniej zorientowanych w języku mediów społecznościowych, słabiej znających „mowę” internetu, może być on nieco kłopotliwy... Mając na uwadze, iż powieść przeznaczona jest dla szerszej grupy czytelniczej (chyba takie było wspólne założenie autorki i wydawcy..), celowym wydaje się być w takich wypadkach zamieszczenie w książce skróconego słowniczka wyrazów trudnych. Ułatwiłby on z pewnością zrozumienie treści, a przez to i samej fabuły...
Jest więc powieść Sally Franson powieścią jak najbardziej współczesną, wpisującą się w naszą codzienność, czy też może bardziej codzienność nasto.... i dwudziestokilkulatków - najliczniejszego grona bywalców przestrzeni wirtualnej... Przemyca ona jednak również pewne wartości pierwotne. Przypomina bowiem o starej zasadzie, że „nie wszystko złoto, co się świeci...”. Bo czy po lekturze powieści, po tym upragnionym zajrzeniu do tego „wielkiego” świata brandów, marek, kampanii reklamowych, świata mediów społecznościowych... nadal trudną jest odpowiedź na pytanie, „(...) czy chcielibyśmy zostać w nim na dłużej?”. Pozostaje mieć nadzieję, że zwłaszcza ci nasto.... i dwudziestokilkulatkowie spragnieni życia w tym nowoczesnym świecie, będą znali właściwą odpowiedź. 

Serdecznie dziękuję Wydawnictwu Znak za przekazanie egzemplarza książki.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz